1. MIKOŁAJ KORNIAKT I OBJAWIENIE MATKI BOŻEJ NA GRUSZY

           Objawienie na gruszyMikołaj Korniaktos (Korniakt), jak głosi legenda, pochodził z greckiej wyspy Krety. W 1490 roku przyjechał na sławny w okolicy jarosławski jarmark. Jarmarki te były znane w całej Europie zaliczano je do jednych z największych. Miasto Jarosław leżące nad rzeką San znajdowało się wówczas na skrzyżowaniu ważnych dróg handlowych łączących, zachód ze wschodem i północ z południem.

          Według legendy za czasów króla Kazimierza Jagiellończyka, przybyła z Krety do Polski bogata, grecka rodzina Korniaktos, która zajmowała się hodowlą koni, za króla Stefana Batorego otrzymała ona przywileje szlacheckie. W owym 1490 roku, Korniakt prowadził do Jarosławia na jarmark konie, które spłoszone przez wilki, rozbiegły się w okolicach chłopickiego lasu. Przerażony Mikołaj, najpierw upadł na kolana i błagał Madonnę o pomoc, a następnie ruszył za uciekającymi końmi. Gdy zrezygnowany miał zaprzestać poszukiwania, zobaczył je wszystkie stojące pod dziką leśną gruszą. Zdziwiony tym widokiem podszedł bliżej. Zdziwienie zamieniło się w zachwyt, gdy w koronie gruszy ujrzał postać Maryi z Dzieciątkiem na ręku. Upadłszy na kolana zaczął wychwalać Najświętszą Panienkę. Wtedy ślubował uroczyście: „Wybuduję na chwałę Bogu i Tobie Maryjo Kościółek między sosnami w lesie, i tu zostanę pustelnikiem”. Złożone postanowienie wypełnił. Wybudował kapliczkę której ołtarz był umieszczony na pniu ściętej gruszy. Kazał namalować obraz, według wizerunku objawienia i umieścił go w ołtarzu. Mikołaj jak głosi legenda, po wychowaniu dzieci, prowadził życie pustelnicze w chłopickiej Sośninie i umarł szczęśliwy opiekując się kaplicą i obrazem Matki Bożej. Rodzina Korniakta osiadła w Polsce i nabyła majątek w okolicach Łańcuta, we wsi, która do dziś nosi nazwę Korniaktów.

Tyle legenda o objawieniach na gruszy, a w każdej legendzie jest coś prawdy, więc i zapewne w tej. Faktem jest że miejsce objawień było znane i czczone od XV wieku, a kaplica odnawiana i rozbudowywana wielokrotnie.

 

  1. KARA NA KRZYWDZICIELA

            Jeśli wierzyć świadectwu księdza Wojciecha Michny, jest to historia prawdziwa. Przy starym Kościele w Chłopicach były trzy domy. Jeden z nich należał do kościelnego, drugi do wieśniaka Szymona, a trzeci do jego siostry. Ojciec podzielił majątek między Szymona i jego siostrę na równe części. Jednak Szymon jako starszy zaczął krzywdzić siostrę, która była wdową z trójką dzieci.

Początkowo przy każdej orce zagarniał kilka skib z jej gruntu. Gdy wdowa zauważyła ten proceder, błagała, by nie robił tego, ponieważ żyła w ubóstwie, zaś to pole, było jedynym źródłem utrzymania. Jednak brat był nieczuły na jej prośby. Zawsze reagował brutalnie. Mimo, że w każdą niedzielę chodził do kościoła i modlił się, serce miał z kamienia dla swojej rodzonej ubogiej siostry.

            Tak mijały kolejne lata. Zachłanny Szymon przez 10 lat wyorał prawie połowę gruntu swej siostry. Wdowa przez ten czas wiele płakała tak, że wzrok prawie straciła, a miała na utrzymaniu jeszcze trzy córki. Ale Szymonowi nie było tego dosyć. Kiedy kolejnej wiosny znowu zaczął wyorywać pole, siostra wzięła trzy córki za ręce i kazała się zaprowadzić do domu Szymona. Gdy przyszła, on właśnie jadł kolację ze swoją żoną i dziećmi za stołem. Siostra i sieroty pochwaliły Boga i razem uklękły na środku izby przed nimi i z płaczem prosiły: „Bracie kochany! Wuju kochany! Opiekunie nasz krewny! Nie rób nam krzywdy, nie zabieraj nam reszty zagrody po twoim ojcu, a naszym dziadku, bo cóż my ci zawiniły, że nas tak krzywdzisz? A gdzież my się podziejemy, jak nam matka prawie ślepa umrze jak nam za kolka lat zaorzesz do reszty te cienkie zagoniki?” Widok ich był tak tragiczny, że nawet ludzie o kamiennym sercu by się ulitowali i pomogli im. Szymon widząc swoją siostrę z sierotami stojących na środku izby i słysząc ich płacz oraz prośbę, rozgniewał się bardzo, rzucił łyżką o ziemię, uderzył ręką w stół, aż miska z jedzeniem spadła na podłogę, wstał tak szybko zza stołu, że ławka, na, której siedział się przewróciła. Zaczął krzyczeć na przybyłe. Potem złapał siostrzenice za warkocze i siłą wyrzucił z domu. Później wrócił się i szarpiąc chorą siostrę, wyrzucił ją bezdusznie za próg.

            Siostra wobec uporu brata, oddała się w ręce Boga. Biedna kobieta z płaczem i sercem pełnym bólu, poszła pod Kościół, by błagać Matkę Bożą o ratunek i pomoc w nieszczęściu. W pewnym momencie, w nocnej ciszy, kościół bezszelestnie zapadł się pod ziemię tak, że tylko wierzchołek dachu wystawał nad ziemię. Wraz z kościołem zniknął pod ziemię dom złego kościelnego i całe domostwo okrutnego Szymona. W ten tajemniczy sposób został ukarany brat biednej wdowy, który okradał ją i krzywdził przez wiele lat. Udając dobrego chrześcijanina, modlił się i chodził do kościoła, a potem wbrew wszelkim zasadom chrześcijaństwa i miłości bliźniego, okradał ubogą wdowę i jej dzieci. Karę poniosła też cała rodzina Szymona. Do dziś w miejscu dawnego kościoła, znajduje się staw, który nigdy nie zamarza. Miejscowi nazywają to miejsce „Kościskiem” lub „Kościeliskiem”. Wdowa i jej dzieci odzyskała nie tylko swoje pole, ale otrzymała w spadku po bracie cały jego grunt.

 

  1. KARA BOŻA NA PODPALACZA

          W XVIII wieku właścicielem Chłopic był Karol Rzymowski, który jednak częściej przebywał w drugiej ze swoich posiadłości, niedaleko Lublina, a Chłopice z gruntami dał w dzierżawę Panu Chodeckiemu. Chodecki przebywał w dworze chłopickim przez 15 lat. Nie był jednak dobrym gospodarzem i nie chciał płacić czynszu właścicielowi. W tym czasie leśniczy Jan Czyż zauważył, że ktoś kradnie drzewo z lasu, gdyż co roku znikało coraz więcej drzew. Doniósł o tym swemu chlebodawcy do Lublina. Prosił pana Rzymowskiego, aby sam przyjechał do Chłopic i przekonał się na własne oczy. Ale Rzymowski, jako że był panem spokojnym, solidnym i rzetelnym, nie chciał rozpoczynać sprzeczki, więc dla zgody sprzedał, Chłopice Panu Bąkowskiemu z Warszawy.

          Nowy właściciel nie życzył sobie, aby go okradano i wytoczył proces dotychczasowemu dzierżawcy, wygrywając go. Chojnicki został w ten sposób wygnany ze wsi. Wraz z nowym gospodarzem nastał, nowy porządek. We dworze chłopickim zmieniło się wiele i to na lepsze.

U Chodeckiego pracował jednak stary krętacz lokaj Kuba. Jak się później okazało, to właśnie on kradł i sprzedawał innym drzewo z lasu. Czerpał z tego niezły dodatek do pensji lokaja. Gdy stracił pracę bardzo zdenerwował się na pana Bąkowskiego, który zabronił mu pracy w swoim lesie. Odchodząc z dworu, zatrzymał się za bramą, zacisnął pieści i krzyknął: „Nie mam ja dziś, ty nie będziesz miał jutro albo za tydzień”.

Idąc dalej obmyślał zemstę na właściciela. Złość jego była wielka, mimo że przez 20 lat pobytu w Chłopicach chodził do kościoła i darował spore sumy na tacę. Wszyscy jednak wiedzieli, że to z pieniędzy za sprzedaż kradzionego drzewa. Co roku też przystępował do spowiedzi i komunii świętej. Idąc drogą do Radymna mruczał coś pod nosem. Co pewien czas zatrzymywał się patrząc na Chłopice, odgrażał się, spluwał na ziemię i tupał nogami ze złości. Z jego słów zrozumiano gniewną mowę: „Poczekaj ty ptaszku! Opalę ja ci skrzydła!”

          W tydzień później w nocy stróż przy kościele, zauważył pożar we dworze. Szybko wybiegł na dzwonnicę, dzwoniąc w mały dzwon, zwany „dzwonem dla konających”; potem zadzwonił w wielki dzwon i obudził ludzi. Dzięki opiece Matki Przenajświętszej spaliły się tylko gumna i nic więcej, mimo, że chałupy chłopskie stały zaraz za płotem.

Powoli zaczęto dochodzić, skąd się wziął ogień. Jedni wskazywali, że „to parobcy chodzili z fajkami w wieczór koło stajni”; inni, mówili, że widzieli „jak ktoś na koniu po pańsku ubrany przejechał za płotem i rzucił węgiel rozpalony na dach i odjechał, ale nikt nie wiedział, kto to jest”.

Wkrótce ktoś ze służby dworskiej zauważył w nocy człowieka w sadzie, ale widząc elegancki strój, myślał, ze to pan Bąkowski spaceruje po ogrodzie gdyż było ciepło. Zaraz potem zobaczył ogień na dachu dworu. Pani Bąkowska wybiegła w samej koszuli i widząc płonący dach, padła na kolana i zaczęła błagać o ratunek Matkę Bożą Chłopicką. Podczas jej modlitwy ogień nagle przygasł, spalając tylko niewielki kawałek dach. Znowu zaczęto poszukiwać, kto mógł, dokonać tak strasznej rzeczy po raz kolejny. Niestety winnego nie znaleziono.

Dopiero po trzech latach od podpaleń przywiózł chłop z Zamiechowa do Chłopic na wozie bardzo chorego człowieka w podartym dworskim stroju, pod cudowną kaplicę. Posadzono go na środku kaplicy. Miał on spuchniętą i zaropiałą prawą rękę, do tego stopnia, że aż robaki było widać w ranach na wierzchu. Nogi miał skurczone, a boki odleżane z dwuletniej choroby. Ksiądz Wilczyński proboszcz z Chłopic, po skończonej Mszy świętej odczytał modlitwę do cudownej Matki Boskiej, modląc się razem z ludem za chorego; później chciał zejść do zakrystii, ale chory prosił księdza, aby opowiedział mu historię o cudownym obrazie i obrazkach w kaplicy gdzie były namalowane różne cuda za przyczyną Matki Bożej Pocieszenia. Był tam namalowany i ten cud jak ogień we dworze chłopickim zgasł na prośbę pani dworu.

Ksiądz opowiadał po kolei każdą historię, a gdy zaczął mówić o podpalonym w nocy dworze, chorym zatrzęsło i cały posiniał. Lud z ksiądzem zaczęli go ratować, nacierając octem i wodą. Dopiero po chwili zrobiło mu się trochę lepiej. Proboszcz zaczął się go pytać, co mu jest, dlaczego jest taki chory. W odpowiedzi usłyszał, że to kara za podpalenie dworu. Na tę wiadomość ludzie się zdumieli, widząc chorego i obraz na ścianie. Wtedy ksiądz prawie ze łzami powiedział: „Macie cud nowy i naukę na wieki”. Po tych słowach poprosił księdza o spowiedź. Wyspowiadany zmarł w drodze powrotnej do Zamiechowa.

 

  1. STRASZNA KARA NA PIJAKA

            Historia ta rozgrywała się 220 lat temu, około 1790 roku. W tym to czasie do kościoła w Chłopicach należały trzy wsie: Chłopice, Morawsko i Jankowice. Cała historia rozegrała się u rodziny Wieczorków. Była to rodzina bardzo zamożna. Pan Wieczorek miał żonę i dwoje dzieci, dla których gruntu wystarczyłby bez trudu na dobre życie przez długie lata. Jedynym problemem dla rodziny był ojciec, który nadużywał alkoholu. Na każdym odpuście w Chłopicach i sąsiednich miejscowościach upijał się do nieprzytomności. Kolejną okazją do picia były jarmarki w Jarosławiu, Pruchniku i Radymnie. Upijał się do tego stopnia, że często po trzech dniach nieobecności odnajdywała go zatrwożona rodzina.

            Doszło do tego, że chciał własne pole sprzedać na alkohol. Jednak ówczesne prawo zabraniało takiej sprzedaży, bez zgody właściciela wsi. A ten nie zezwolił na tę transakcję, gdyż znał bardzo dobrze Wieczorka i stan, do jakiego doprowadził swoją rodzinę przez życie pełne pijaństwa.

            W domu rodziny Wieczorków brakowało wszystkiego nawet chleba. Cała rodzina żyła w wielkim ubóstwie i to z winy ojca. Rodzina bardzo ubolewała z tego powodu, ale w ich sercach nie rodziła się nienawiść przeciwnie bardzo kochali męża i ojca oraz dbali o niego, gdy ten był pijany. Gdy trzeźwiejąc dochodził do siebie, prosili go, by się opamiętał, i nie pił więcej, obiecując, że zrobią wszystko, by było mu dobrze. „Ale u twardego grzesznika nie znaczą nic rady dobre, bo on nie zważa już nic i na głos sumienia, a nawet nie dba nic na Boga samego”.

            Żona i dzieci z powodu upadku gospodarstwa zmuszeni byli do chodzenia na zarobek i żyli z tego, co zarobili. Po 15 latach hulanek na odpustach, weselach, jarmarkach i wielu innych okazjach, nie słuchał już nawet pana z dworu, który go upominał, że ziemia odłogiem leży, że dom coraz bardziej niszczeje, że żona w dziećmi strasznie biedują. Także dziekan ksiądz Michał Czapiński ciągle go napominał i namawiał do spowiedzi i poprawy. Wieczorek nic sobie z tego nie robił, aż wskutek pijatyk bardzo ciężko się rozchorował. Nie mógł jeść, pił tylko po kilka łyków wody i ciągle błagał swoje dzieci, aby choć kroplę alkoholu mu podały. Po roku tego stanu nieustannie się pogarszającego, nadal trwał zatwardziale przy swoim.

            Pewnej nocy przybiegła córka na plebanię do księdza proboszcza mówiąc, że jej ojciec właśnie kona. Prosiła także księdza, by kazał zadzwonić w dzwon dla konających, sama zaś pobiegła do kaplicy, prosić Matkę Bożą o lekkie i szybkie konanie dla ojca. Gdy ksiądz dotarł do chorego, ten leżał już bez świadomości. Kościelny zaczął dzwonić w dzwonek dla konających, ale usłyszał, że dzwonek nie dźwięczy naturalnie, tylko serce dzwonka uderzało bezdźwięcznie, nie dając w ogóle znaku ludziom, by się modlili za chorego. Przestraszył się tego dziwnego zjawiska i powiedział: „Co to? Dla Boga!”, po czym „zawołał do dziewczyny, która się modliła, że dzwonek nie dzwoni, tyko słychać, jakby, kto kołatał o beczkę rozbitą!”.

            Córka zapłakała z tego powodu, że nie słychać dzwonka, który zawsze dzwonił dla konających. Zazwyczaj dźwięk jego słuchać było na całą wieś i okolice. Postanowiła wrócić do domu. Kościelny opowiedział całą sytuację z dzwonkiem proboszczowi. Wieczorek umarł po strasznych mękach dopiero po pięciu dniach od tego zdarzenia. Umarł w nocy, w Wielką Środę, a pogrzeb odbył się w Wielki Piątek, więc ani jeden dzwon nie mógł dzwonić, ani nie było Mszy świętej za jego grzeszną duszę podczas pogrzebu.

 

  1. CUDOWNE OŚLEPIENIE ZŁODZIEJA

            Ta historia wydarzyła się w roku 1767 w odpust Matki Bożej. Kościelny Michał Czyż po skończonych uroczystościach zamykając kościół nie zauważył, że nie wszyscy wyszli z kościoła. Pozostawił w nim jedną osobę – Piotra Podolskiego, który miał zamiar okraść kościół. Zabrał on najlepsze ornaty z komody w zakrystii, zabrał obrusy, a z ołtarza Matki Boskiej pozdejmował sznurki korali, medaliki, firanki jedwabne, nawet zabrał krążki wosku i rozbił skarbonkę, która stała na balaskach przy ołtarzu, do której ludzie składali ofiary, kiedy poza ołtarz szli na kolanach.

            Złodziej powybierał to wszystko, co uważał za cenne, związał w wielki obrus i uciekł przez okno nad zakrystią. Zszedł cicho po dachu na ziemię także wartownik Kuźniarz niczego podejrzanego nie zauważył. Przebrał się też za Żyda, by nie być rozpoznanym. Później droga była już prosta, bo wokół kościoła był gęsty las. Gdy złodziej odszedł na bezpieczną odległość postanowił, że chwilę odpocznie, gdyż czuł się bardzo zmęczony. Kiedy postanowił iść dalej i wziął skradzione rzeczy, nie widział niczego przed sobą. Po chwili zorientował się, że jedynym, co dostrzegał była droga prowadząca do Kościoła. Nie wiedział, co się stało. Próbował znaleźć drogę szukał rękami po lesie, szukał nogami, przecierał oczy, ale nic nie widział. Nie widział nic oprócz drogi powrotnej.

Próbował kilka razy, ale nie przynosiło to skutku. Ze zmęczenia i złości usiadł i zaczął rozmyślać. Miał usłyszeć wtedy głos sumienia: „Wróć się i odnieś kradzież to odejdziesz stąd.” Zrozumiał, że to znak od Boga. Wstał i chciał uciekać tym razem już sam, bez zdobyczy, ale znowu ta dziwna ślepota go ogarnęła i ani rusz wprzód ani boki, tylko w tył. I znowu miał słyszeć sumienie: „Świętokradztwo!, Bezbożniku! Nie pójdziesz na krok stąd dopóki kradzieży nie zaniesiesz do kościoła, nie pożałujesz za grzech i nie opamiętasz się.”

            Po tych słowach strach wielki przeszedł mu po całym ciele. Wziął zdobycz i pomyślał „wrócę się, rzucę brzemię koło bramy kościoła, a potem ucieknę”. Nie przewidział tego, że może być wtedy przyłapany. Ledwo stanął przy bramie zobaczył go Kuźniarz wartownik i szybko go złapał. Wartownik domyślał się, że to jakiś złodziej, ale nie wiedział o okradzeniu kościoła. Rano zbiegli się ludzie z całej wsi, wielu się zdumiewało z powodu tego grzesznego czynu. Zaczęli się zastanawiać, co zrobić z tym człowiekiem za ten świętokradzki czyn.

            Ksiądz Czapiński kazał winowajcę zaprowadzić do kościoła, postawić go przed odsłoniętym ołtarzem i zapalić świece na głównym ołtarzem. Złodziej Piotr opowiedział o dziwnym głosie, jaki słyszał oraz o zdumiewającej utracie wzroku. Ludzie zrozumiawszy, co chciał zrobić Piotr, oburzeni takim świętokradztwem, zaczęli go sądzić. Jedni proponowaliby złamać mu prawą rękę, inni chcieli go oślepić, jeszcze inni wypalić znak na czole lub utopić w stawie. Ksiądz Czapiński proponował, aby zawieść go do Przemyśla na sąd kasztelański. Słysząc to, Piotr upadł na kolana i zaczął wołać o litość. Jako argument stawiał to, że Bóg i Matka Boża cudowna, już mu przebaczyli. Mówił, także, że nauczkę już dostał i obiecywał, że już nigdy nie ukradnie nawet okruszka chleba. Ludzie poprosili niebiosa, aby na znak, że Bóg i Matka Boża mu przebaczyli, uczynili jakiś znak cudowny na potwierdzenie tego przebaczenia. Ludzie nie skończyli jeszcze mówić, a zasłona cudownego obrazu sama z trzaskiem i hukiem zasłoniła obraz a świece na ołtarzu same zgasły. Wtedy parafianie również przebaczyli łotrowi.

 

  1. KARA BOŻA ZA GRZECH NIECZYSTOŚCI

            W Chłopicach mieszkała dziewczyna Maryna Ślusarska, która była na służbie u proboszcza – kanonika Wojciecha Jakubowskiego. Maryla była urodziwą, piękną i pobożną. Uczestniczyła w Niedzielę i święta na Mszy świętej i Różańcu, gdyż bardzo lubiła śpiewy. Należała też do róży różańcowej. W kościele poznała też Mateusza Myśliwca, który był parobkiem u Kmiecia Jana Kiełta. Zakochała się w nim bardzo, a jak to w miłości bywa Maryna nie odczytała złych intencji tego chłopaka. Trudno się, dziwić tym postępowaniem, gdyż Maryna była sierotą i nie miała rodziny. Brakowało jej też dobrego przyjaciela, nie miała więc komu się zwierzyć i kogo poradzić. Uważała, że wszyscy ludzie są dobrzy, że wszyscy kochają Boga, a tym bardziej ci, którzy chodzą do kościoła i pobożnie się modlą, tak jak Mateusz. Nie znała jego złych zamiarów. Kierując się tym, że obiecywał jej małżeństwo, zgodziła się popełnić z nim grzech nieczystości.

             Maryna szybko się przekonała o złych zamiarach Mateusza i chodziła na pole gdzie pracował prosić by się z nią ożenił, jednak w głowie Mateusza nie było chęci małżeństwa tylko, przyjemności. Ile razy ona przychodziła, on ją przepędzał i nawet kosą jej groził. Dziewczyna nie mając wyjścia nadal grzeszyła z nim jak nikt nie widział.

            Pewnego razu jak szła do Mateusza zobaczyła w lesie ptaka czarnego i bardzo wielkiego. Przestraszyła się go bardzo, ale szła dalej. Gdy stanęła nad potokiem w lesie próbowała go przeskoczyć, ale w miejscu zbyt głębokim i nurt wodny przewrócił ją tak, że cała przemokła. To także jej nie zniechęciło i szła dalej aż miała usłyszeć głos: „Gdzie ty idziesz? Co chcesz zrobić? Wróć się, bo możesz zginąć z duszą na wieki.” Przestraszyła się znowu i chwyciła ręką medalik oraz zaczęła odmawiać „Pod Twoją obronę” przy tym wołając z płaczem: „Najświętsza Panno cudowna ratuj mnie!” Szybko wróciła do domu zapłakana, a następnego dnia poszła do kaplicy i całą Mszę leżała krzyżem na podłodze. Po wyspowiadaniu się wróciła do poprzedniego stylu życia. Dalej była pobożną dziewczyną. Unikała Mateusza, który rozkochał ją w sobie i wykorzystał.

            Mateusz nie poniósł odpowiedzialności za swój zły występek, bo nie miał kto wstawić się za biedną sierotą. Chłopak uwiódł kolejną dziewczynę – córkę gospodarza Szałąśnika i zostawił ją. Tym razem jednak ojciec dziewczyny ujął się za swoim dzieckiem. Zaskarżył go do urzędu kasztelańskiego w Przemyślu. Mateusza skazano na dwa lata więzienia w wieży. Żołnierze mieli też obowiązek mówienia o jego przestępstwach i wyroku ku przestrodze innych dziewcząt i chłopców. Z tej okazji w kaplicy umieszczono obrazek Maryli Ślusarskiej, jak się w pole wybierała do Mateusza i jak doznała nawrócenia.

 

  1. ZDRAJCA UKARANY

            W 1624 roku w lecie, za panowania króla polskiego Zygmunta III na Galicję napadli Tatarzy. Zaatakowali od Stanisławowa przez Sambor aż do Przemyśla. Prowadził ich sam Chan. Będąc w Przemyślu podzielił swoich ludzi na dwa oddziały. Jednemu kazał rabować wsie od Przemyśla do Brzozowa i Krosna; drugi miał przez Radymno, Jarosław, Kańczugę, Łańcut, dojść aż do Rzeszowa. Chan pozostał w Urzejowicach pod Łańcutem na plebani, a Tatarzy rabowali wioski i miasta znosząc wiele zrabowanych rzeczy do dzisiejszej wsi Wolica.

            Chłopice nie miały w tym czasie kościoła, bo kościół zapadł się razem z domami nieuczciwych Szymona i kościelnego, w miejscu znanym jako „Kościsko”. W lesie na wzgórzu stała kaplica z cudownym obrazem Matki Bożej, która ukazała się w 1490 roku na gruszy na polu Czyża i Śliwy.

            Tymczasem Tatarzy atakowali wioski od strony Radymna przez Dymitrowie gdzie była cerkiew dla Rusinów. Polacy zaś jeździli do Kosienicy, bo tam była ich parafia. Tatarzy używali wszelkich możliwych środków by zrabować i spalić tą cerkiew. Nie potrafili jednak przełamać obrony ludzi, który nie dawali za wygraną. Tylko jeden Tatar przestrzelił obraz Matki Bożej strzałą i tak pozostało do dziś. Po tym wydarzeniu Tatarzy pojechali do Tuligłów, Rokietnicy i Rudołowic, paląc wszystko po drodze – domy, dwory i kościoły.

            W tym czasie w lesie w Chłopicach, koło kaplicy cudownej Matki Bożej przebywało tysiące ludzi z Chłopic i okolic. Ludzie, ratując swój dobytek, uciekali z dziećmi oraz ze zwierzętami. Tatarzy o tym miejscu nie wiedzieli, bo w Chłopicach nie było dworu pańskiego, więc nie było, co rabować, a ponadto położenie Chłopic było bardzo utrudnione ze względu na wiele stawów, które otaczały tę miejscowość od strony Boratyna i Łowiec, a także gęste lasy. Chłopice w tym czasie były własnością panów Tarnowskich późniejszych Jarosławskich.

            W pustelni przy lesie mieszkał w tym czasie pustelnik Marcin Romowski – wojskowy. Z sąsiednich miejscowości widać było dymy palonych dobytków ludzkich. Do tego wieści o wielu napadach dochodziły do ludzi, co zwiększało ich strach, a co za tym idzie gorliwość w prośbach do Matki Bożej cudami słynącej. Rozstawiono też straże i pełniono warty po okolicy, by się skutecznie bronić w razie niespodziewanej napaści.

            Tatarzy dowiedzieli się od chłopów z Radymna, że w Chłopicach znajduje się kaplica, do której ludzie pielgrzymują i zostawiają liczne wota i ofiary. Gdy pustelnik i leśniczy zobaczyli zbliżających się Tatarów, postanowili się bronić. Nie mieli jednak nic poza nazbieranymi w lesie „suchymi kosturami”. Na głos pustelnika chłopi ruszyli do ataku. Tatarzy przestraszyli się bardzo, że jest to większa zasadzka i zaczęli uciekać, zabierając ze sobą tych chłopów, którzy ich prowadzili, aby się im odwdzięczyć za tą ich „radę”. Ludzie ścigali ich aż do Rudołowic. Po raz kolejny Matka Boża okazała cudowną opiekę nad wieloma czcicielami, który w tym lesie się ukrywali. Tatarzy tych zdrajców, który źle ich poprowadzili, przywiązali do drzew i zrobili sobie konkurs strzelecki do żywego celu. Wszyscy zginęli od strzał tatarskich łuków. Po wyjeździe Tatarów pochowano ich razem w jednym dole na polu, bez trumien i bez dzwonów, ze strzałami, które w nich tkwiły.

 

  1. KARA BOŻA NA ZABÓJCĘ

            Jak mówi kolejna legenda, jeden odpust w Chłopicach miał miejsce 28 sierpnia na ruskie Wniebowzięcie Matki Bożej, a drugi na Jagodną – po 2 lipca. Jak to przy odpustach bywało przyjeżdżali zawsze handlarze różnych stron, sprzedając obrazy, kroniki, książki itp. Wśród tych ludzi przyjechał też pewien człowiek z żoną, którego spotkało wielkie nieszczęście. Konie gospodarza spłoszyły się i biegły ciągnąc wóz, tak, że mocno go dyszlem uderzyły i padł z krzykiem na ziemię. Ludzie się zbiegli, złapali konie, zawołali jego żonę i księdza. Ksiądz go wyspowiadał, ale komunii nie udzielił, bo z ust lała mu się krew tak, że nie mógł przełykać.

            Ludzie, którzy widzieli to wydarzenie, razem z jego żoną zaczęli płakać nad jego strasznym losem. Chory z trudem wypowiedział słowa: „Wy płaczecie, ale nic nie wiecie, za co mnie taka śmierć spotyka”. Po czym opowiedział historię, o której nikt nie wiedział. Mówił, że 10 lat wcześniej w dzień odpustu, zabił on człowieka i to dokładnie w tym samym miejscu w lesie. Ludzie nie wiedzieli co robić.

            Gospodarz zmarł. Pochowano go dwa dni później w lesie na cmentarzu i to obok zabitego przez niego wcześniej człowieka. Żona przyrzekła, że odda te skradzione wówczas przez męża pieniądze sierotom po zabitym mężczyźnie. Na drugi dzień po pogrzebie przybiegł grabarz Maciej Wlazło i kościelny z nowiną, że ziemia na grobie pękła na dwoje tak, że trumnę widać. Zakopali go głębiej, ale ta sytuacja się powtórzyła. Zdecydowali więc, że pochowają go poza cmentarzem i gdy tak zrobili zjawisko więcej się nie powtórzyło.